Przed tygodniem rynek w Japonii stracił 12,4%, a na przestrzeni 3 sesji ponad 20%. Czy sytuację można już uznać za opanowaną, czy też jest to pierwsze pęknięcie tamy?
Jakby nie patrzeć odwrócenie polityki monetarnej przez BoJ ograniczy źródło taniego finansowania reszcie świata. O ile część najważniejszych banków centralnych ma już za sobą pierwsze obniżki stóp, a inne właśnie się do nich przymierzają (choćby Fed), o tyle Bank Japonii zdecydował się pójść całkowicie pod prąd i stara się odwrócić prowadzoną przez długie lata, ultra-luźną politykę monetarną, która skutecznie wyniszczała pozycję jena na walutowej arenie.
Przy długu do PKB na poziomie 255% i szacowanych 20 bln USD w transakcjach carry trade, wystarczyły dwie podwyżki stóp, podprowadzające cenę pieniądza do raptem 0,25% oraz zmniejszenie tempa skupu obligacji przez BoJ, aby na rynku doszło do paniki.
Dodając do tego bardzo prawdopodobne rozpoczęcie obniżek stóp przez Fed od września mamy sytuację, w której zacznie się kurczyć przestrzeń arbitrażowa chociażby dla tych inwestorów, którzy finansując się jenem inwestowali w amerykańskie obligacje. Teraz nie mogą już wziąć za pewnik długoterminowego osłabienia jena do dolara, a to oznacza konieczność dodania kosztu hedgu walutowego, który znacząco nadgryzie realizowaną dotąd marżę (rentowność długu w USA minus koszt kapitału w jenie).
Chętni do kontynuacji finansowania się jenem będą więc zmuszeni do szukania wyższych stóp zwrotu (czyli aktywów o wyższym ryzyku), a to przełoży się na jeszcze większą zmienność na rynkach podczas każdej niespodzianki zaserwowanej przez Bank Japonii.
Jakie konsekwencje dla globalnych inwestorów ma nagłe umocnienie jena i czy Japonia może okazać się potencjalnym zapalnikiem światowego kryzysu na rynkach? I co najciekawsze, jaka lekcja z tego płynie w odniesieniu do dolara amerykańskiego, który może być zagrożony bardzo podobnym ryzykiem spirali niekontrolowanego umocnienia?
Tomasz Gessner
Tavex